Hans Bruner znany jest z dwóch powodów: doskonałego kunsztu aktorskiego oraz miłosnych podbojów. Ten pięćdziesięcioośmioletni Korelianin holofilmową przygodę zaczął mając już osiemnaście lat, gdy zagrał epizodyczną rolę w filmie "Małe, wielkie ja" Krissa von Bauma - mniej więcej w tym samym czasie początek mają jego równie głośne, co krótkie i burzliwe romanse. Hans szturmem wdarł się do czołówki galaktycznych sław ekranu szybko stając się jednym z najlepiej zarabiających aktorów (za rolę w kultowych "Siedmiu Jedi" zgarnął aż 60 mln kredytów!), a blask jego gwiazdy nie zblakł ani na moment przez czterdzieści lat kariery. Na wystawnym przyjęciu z okazji tej okrągłej rocznicy, poinformował, że zamierza wyprodukować i wyreżyserować własny film - "Miłość na skrzydłach" będący ekranizacją losów pilotów eskadry myśliwców. Jak nie trudno się domyślić, wątek romansowy będzie w fabule wyraźnie zaakcentowany - ale czego innego możnaby się spodziewać po takim zdobywcy kobiecych serc?
Według słów Brunera scenariusz filmu jest już gotowy, a kontrakty na wynajem studia czy ekipy technicznej już zostały podpisane. O ile utrzymanie tego pierwszego w sekrecie nie jest niczym skomplikowanym, o tyle dużym zaskoczeniem okazała się druga informacja - fakt, że nie wyciekła ona do mediów jednoznacznie świadczy o tym, jak bardzo na dyskrecję aktor musiał naciskać (zapewne przeważyła grubość jego portfela). Akcja "Miłości na skrzydłach" toczyć ma się w czasie Wojny Domowej, a jej fabuła skupi się wokół dwunastu rebelianckich pilotów walczących na śmierć i życię z Imperium Galaktycznym. Według pierwszych zapowiedzi, nie ma to być typowy film wojenny, ale "film o ludziach, ich marzeniach, codziennych radościach i smutkach, o więzi, jaka rodzi się między walczącymi ramię w ramię wojownikami o wolność galaktyki". Słowa te nie pozostawiają wątpliwości, co do ambicji Brunera chcącego uciec od wypełnionych akcją i widowiskowymi efektami specjalnymi holowidów, jednak problemem pozostaje pytanie czy niedoświadczony reżyser poradzi sobie z takim wyzwaniem?
Zdania krytyków są podzielone. Pierwsi uważają, że to nie ma prawa się udać, a zachowanie Brunera nie jest niczym innym, jak próbą wniesienia kolejnej zmiany w jego, bądź co bądź, jednostajnym życiu. No bo ile razy w ciągu roku można zmieniać kochanki? Nawet największym fanom płci pięknej musi się to w końcu znudzić. Drudzy zaś są zdania, że Hans Bruner zbyt wiele lat siedzi w przemyśle rozrywkowym, by nie wiedzieć, że jednym z gwarantów udanego filmu są pieniądze wyłożone na specjalistów w swojej dziedzinie - aktorów, scenarzystów, ludzi od efektów specjalnych czy wreszcie - aktorów, zaś konto popularnego aktora do pustych zdecydowanie nie należy...
Robert Krez